środa, 9 września 2015

Rozdział 12

Godzinę potem dostałam wesołego smsa od Liama.
' Chyba będziesz nam musiała pomóc z przygotowaniami do trasy. Zadzwonili chłopcy, nie poznaję ich, wciąż się śmieją. Co z Juliet im zrobiłyście? Do zobaczenia wkrótce, xx"
     Uśmiechnęłam się. Był czwartkowy wieczór, a z kolei w sobotni chłopcy mieli zjawić się na lotnisku. Stęskniłam się za chłopcami, więc odpaliłam mój stary laptop i weszłam na kilka plotkarskich stronek. Musiałam sprostować ewentualne plotki.
- Heath, mogę? - Między drzwiami i framugą pojawiła się twarz Juliet. Drzwi otworzyły się szerzej i ujrzałam Jul z butelką szampana.
     Wstałam od stolika w kuchni, na którym leżał laptop. Wzięłam butelkę szampana i upiłam łyk. Jul uśmiechnęła się.
- Kiedy Niall znów sie odwiedzi? - spytała, uśmiechając się. Teraz to ona trzymała butelkę.
     Spuściłam głowę, uśmiechając się. Pomyślałam, jak to będzie, gdy on wyjedzie i zostanę tu sama z osamotnioną Jul zostawioną przez Louisa.
- Nie prędko chłopcy znów tu wpadną. - Stwierdziłam. - Za dwa tygodnie trasa, muszą się przygotować, a ja mam im w tym pomóc.
     Juliet straciła na chwilę uśmiech. Potem pocieszyła się myślą, że może Lou zabierze ją ze sobą, ale nie chciałam jej mówić, że to niemożliwe.
- To niemożliwe. - Musiałam jej powiedzieć. Humor straciła do końca wieczoru.
     Chociaż przyniosła mi szampana, żeby mi go oddać już w całości, zabrała butelkę ze sobą i wróciła do mieszkania trochę przybita. Nie mogłam nic poradzić, sama z tego powodu się nie cieszyłam. I chociaż było już późno, postanowiłam wyjść na chwilę, w zwykłym dresie.
     Londyn w czwartkowy wieczór był bardzo spokojny. Słychać było szum samochodów i przelatującego właśnie samolotu. Spojrzałam w niebo.
- Dobry wieczór. - Ktoś zaszedł mnie od tyłu. Mało co nie wywróciłam się, wpatrzona w niebo. Nad Tamizą przechodził właśnie Mark.
     Ubrany był w jasny golf i dżinsy. Wracał z zakupów, mówiła mi o tym papierowa torebka z sieci Primark. Była całkiem wypełniona, co znaczyło, że zakupy były owocne.  Mark pochwalił mi się nową marynarką i sześciopakiem skarpet. Wymusiłam szczery uśmiech.
- Co robisz o tej porze nad Tamizą? - spytał, dosiadając się do mnie. Siedzieliśmy na wysokim murku z czerwonej cegły. Był bardzo zimny.
- Rozmyślam sobie. - Znów spojrzałam w niebo.
     Przelatujący wcześniej samolot zmusił mnie do refleksji na temat chłopców. Głównie na temat Nialla. Wyobraziłam sobie, jak leci tym samolotem, jest daleko od Londynu, od domu, ode mnie. Taką już miał pracę - sprawiała mu wiele przyjemności, ale też wiele bólu bliskim osobom, które zostawiał. Zastanowiłam się nad tym, jak czuje się Danielle, gdy Liam wyjeżdża na bardzo długo.
- Tylko dwanaście funtów! - Ucieszył się Mark. Zapewne wciąż mówił o marynarce.
- To dobra cena, Mark. - Przyznałam mu rację, obserwując, jak małe migoczące światełka przemykają na nocnym niebie. Czasem myliłam je z gwiazdami, a potem tłumaczyłam sobie, że siedzą na nich ładni chłopcy, którzy wylecieli samolotem i na zawsze zostawili swoje ukochane.
- Mark - zwróciłam się do towarzysza. - Dlaczego gwiazdy mrugają?
Mark spojrzał w niebo i pomyślał.
- To naturalne prawo fizyki! - Oznajmił, jakby to było oczywiste. - Przypuśćmy, że jeden meteoryt spada , a potem...
     Wyłączyłam się, wzdychając i patrząc wciąż w niebo. Wiedziałam, na czym polegało "mruganie "gwiazd, ale nie obchodziło mnie to teraz.  Popadałam w coraz większy dół, ale postanowiłam się wziąć w garść. Wyjęłam komórkę i spytałam w smsie Nialla, o której chłopcy wylądują na lotnisku. Był to pretekst do rozmowy, ale także część mojej pracy. W odpowiedzi polecono mi wysłać media na lotnisko w sobotę na 22.30.
- Chłopak? - spytał Mark, wścibsko zaglądając w ekran. Oj, chciałabym odpowiedzieć mu twierdząco.
- Nie, skąd. - Uśmiechnęłam się. - Wyłącznie praca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz