sobota, 10 października 2015

Rozdział 20

Gorący kubek herbaty parzył moje dłonie. Obejmowałam go kurczowo, siedząc na kanapie, przykryta kocem, pod którym spał ostatnio Niall. W kubku angielska torebka napoju – Lou specjalnie zakupił mi dwie paczki. W trasę zabrał karton tej pysznej herbaty.
Na ekranie znajdowały się dwie postaci, coś mówiły, ale byłam zbyt zmęczona, by zrozumieć sens tej rozmowy. Oczy same mi się zamykały, ale przede mną był cały dzień.
Po powrocie z lotniska niewiele spałam. Prawie w ogóle. Obejrzałam kilka odcinków „Plotkary” , a ten film włączył mi się sam. Nie znałam nawet tytułu.
     Komórka zawibrowała, więc rzuciłam się do stolika, by odebrać połączenie.
- Wylądowaliśmy! – Usłyszałam krzyk tłumu. Wyobraziłam sobie, jak cały samolot relacjonuje mi lądowanie.
- Dzień dobry- uśmiechnęłam się. – Z kim mam przyjemność?
W słuchawce pojawił się głos Juliet, a w tle chłopcy.
- To są chyba Włochy, prawda Lou? – Juliet spytała się towarzysza. Potwierdził jej domysły.
- Jak pogoda? – Spytałam, przecierając oczy.
- Wspaniała! – Wtrącił się Lou. Chyba byłam „ na głośniku”. – Musisz tu przyjechać!
Usłyszałam, że ktoś zabiera Jul komórkę. Zrobiła się cisza i usłyszałam jeden głos.
- No, można już rozmawiać. – Niall powiedział sam do siebie. – Hej, Heath. Właśnie wychodzę rękawem na lotnisko. Reszta jeszcze pakuje swoje rzeczy , gdzieś w samolocie.
Uśmiechnęłam się, słysząc zaspany głos Nialla. Na pewno spał. Upiłam łyk herbaty.
- Dlaczego zabrałeś Jul komórkę? – Zaśmiałam się, wyobrażając to sobie.
- Musiałem cię usłyszeć.. – Sam przyznał i zaśmiał się cicho. Mógł mówić godzinami, nie przeszkadzało mi to.
     Trzymając telefon przy uchu, wzięłam z szafki klucze do mieszkania Jul. W między czasie Niall relacjonował mi lot. Opowiadał o burzy gdzieś nad Francją i o pysznym jedzeniu na pokładzie. Skończył mówić, gdy usiadłam na łóżku w sypialni Lou , z ramką ze zdjęciem, na którym byli chłopcy.
Twarz Lou na tym zdjęciu była lekko przetarta – Juliet zbyt często zachwycała się Lou na tym zdjęciu.
- A ty co robisz? – Spytał wreszcie Niall.
- Chciałam spać. – Oznajmiłam. – Ale nie mogłam, a jak już oczy zaczęły mi się kleić, to zadzwonił mój telefon i chcąc czy nie, musiałam odebrać.
- Matko, przepraszamy cię! – Westchnął smutno Niall. Uspokoiłam go, a jemu poprawił się humor.
- To chyba Rzym, tak? – Spytałam, mając na myśli jego lokalizację. Potwierdził.
     Przetarłam palcem twarz Nialla. Zrobiłam to delikatnie, żeby przypadkiem Juliet niczego się nie domyśliła. No i żeby Lou nie denerwował się, widząc wyblakłą twarz blondyna, a nie jego : )
- Wracaj… - Teraz ja westchnęłam.
- Hej, Niall, oddawaj telefon! – Usłyszałam w tle głos Liama.
- Kocham cię. – Odparł cicho Niall, a mi ustało na moment serce. Po chwili głos Nialla zmienił się: - Juliet, musisz koniecznie zobaczyć to lotnisko!
Teraz wręcz krzyczał, a ja się z niego śmiałam.
- Hej, Heather! – W słuchawce pojawił się Liam. Spytał o samopoczucie i obiecał wysłać adres chłopców, gdybym chciała przyjechać.
     Pożegnałam się po chwili i odłożyłam telefon na stolik. Wyłączyłam telewizor i złożyłam równo koc, kładąc go na kanapie. Ten telefon poprawił mi humor, więc postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Udałam się na londyńskie ulice, w nadziei, że kupię jakiś nowy ciuszek.
     Przyniosło mnie do sklepu „ 10 Bucks for Poppie”. Był cudowny. Weszłam czerwonymi przeszklonymi drzwiami, w środku zadzwonił dzwonek. Powitano mnie w wejściu i zaoferowany wiklinowy koszyk na moje dzisiejsze zakupy. Był równie czerwony jak drzwi, przepasany białą wstążką. Ruszyłam na podbój piętrowego sklepu.
To miejsce było magiczne. To nie był zwykły sklep z ubraniami i biżuterią, był to mały cudowny świat, w którym można było sprawić sobie najpiękniejsze rzeczy pod słońcem! Zabrałam się za poszukiwanie tej jednej wyjątkowej rzeczy, ale nie mogłam zdecydować się na żadną.
Na srebrnym wieszaku wisiał puszysty miękki wieszak. Po ilości cekin zorientowałam się, że odwiedzałam właśnie dział ‘Disco” , w którym nie brak było świecidełek. Na wieszaku spoczywała niby to zwykła, biała koszulka. Lecz jedna literka, wyszyta na zielono, była alfabetyczną sąsiadką literki ‘M’. Pomyślałam od Niallu, z którym skojarzyła mi się ta literka – koszulka wylądowała w koszyku.
Dobrałam do tego śliczne szorty, będąc przypadkiem w dziale „Happy farm”. Były trochę wytarte, ale miały swój klimat. Dołączyły do białej bluzki, a wkrótce zdecydowałam się jeszcze na kilka wisiorków.
- 30 funtów. – Kasjerka oznajmiła cenę, a ja podarowałam jej gotówkę i czerwoną kartę stałego klienta. Dostałam dzięki temu zniżkę na 30%.  Sklep opuściłam, ściskając w ręku zieloną torebkę z symbolem dziesięciodolarówki. Była symbolem sklepu, a zamiast znaczka ‘$’ na banknocie napisano nazwę sklepu.
     Zadowolona z zakupów postanowiłam zwiększyć ilość torebek w moich dłoniach. Zaczepiłam o jeden sklep z butami, „She ’s shoe” i wybrałam kilka przecenionych par. Nie zapłaciłam więcej niż u Poppie.
Zmęczona usiadłam w kawiarni nad Tamizą i dosiadł się do mnie dawno nie widziany Josh, który nie był wcale perkusistą, tylko stałym bywalcem klubów, o czym ostatnio się przekonałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz