poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 21

Od razu mnie poznał. Zauważyłam jednak, że Josh nie był dzisiaj sam – towarzyszyła mu pewna dziewczyna.
- Heather, poznajcie się, to Gina. – Josh przedstawił mi towarzyszkę. Podała mi rękę, a wokół nadgarstka miała bransoletkę ze złotym napisem ‘Josh’. Była jego dziewczyną, jak oznajmiła chwilę potem.
Usiedliśmy przy stoliku na dość niewygodnych krzesłach. Josh wszystkim zamówił sok pomarańczowy z lodem, ponieważ lato było wyjątkowo upalne tego roku.
     Josh wyjaśnił mi, jak poznał Ginę. Okazało się, że byliśmy na tej samej domówce, nawet o tym nie wiedząc. Podczas całego spotkania kurczowo trzymał ją za rękę, nie chcąc puścić.
W  między czasie udałam się do toalety, Gina stwierdziła, że będzie mi towarzyszyć. Udałyśmy się drzwiami z napisem „ Women” i Gina zniknęła w jednej z kabin.
- Gdzieś Cię już widziałam.. – Mówiła Gina, będąc w toalecie. Ja poprawiałam makijaż.
Stwierdziłam, że to niemożliwe, bo nie mieszkałam tu długo. Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że Gina musiała zauważyć mnie na lotnisku, ponieważ była tam tego samego dnia co ja.
- Wspaniała z was para. – Zwróciłam się do niej, gdy opuściła toaletę. Zaczęła myć ręce.
     Myła swoje dłonie, a ja patrząc w lustro, dyskretnie przyglądałam się jej. Była niższa ode mnie, włosy miała rude jak lis. Dziś miała na sobie szarą spódniczkę przed kolana i przewiewną koszulkę, lekko prześwitującą. Wyraz twarzy ogólnie uśmiechnięty, wydała się być bardzo miłą osobą.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się i sięgnęła po papierowe ręczniki.  Po chwili spojrzała na mnie, a ja wiedziałam, że chcę mnie o coś zapytać.
Zastanowiło mnie, co to może być.
- A ty – zwróciła się w końcu do mnie – Masz kogoś na oku?
Uśmiechnęłam się delikatnie i przypomniał mi się Niall. Jego ciepłe ręce, delikatny uśmiech i zmierzwione poranne włosy. Jego bose stopy, banalne żarty i zapach żelu do kąpieli, którego używał. Jego pyszne śniadania i przytulanie. Całowanie i pójście do baru, wtedy, na lotnisku. Nigdy nie dotarliśmy do baru, ale…
- Nie, niestety nie – Uśmiechnęłam się. Gina stwierdziła, że to ogromna szkoda, bo wydaje się jej być naprawdę wspaniałą osobą.
Uśmiechnęłyśmy się jeszcze do siebie i wróciłyśmy do Josh’ a. Na stole czekały już kawałki tortu, jakie nam zamówił.
     Całe spotkanie minęło bardzo przyjemnie, zbliżyliśmy się do siebie, opowiadając sobie różne historie i anegdoty. Josh wspomniał coś o klubie, ale obiecałam, że dam znać. Nie chciałam bawić się sama, bez chłopców.
- Do zobaczenia! – Pożegnaliśmy się pod moim domem i weszłam do środka. Wewnątrz było bardzo chłodno, co dawało ulgę w tak gorącym dniu.
     Postanowiłam wejść po schodach. Nie miałam innego wyjścia, ponieważ przy windzie jakaś kartka krzyczała do mnie : Nie wsiadaj, winda jest popsuta!
Więc musiałam pokochać schody na najbliższe kilka dni. Tak się zapędziłam, że dotarłam na dach, gdzie kiedyś zaprowadził mnie Niall. Była to nasza pierwsza randka, chociaż wcale tego nie wiedzieliśmy.
Usiadłam w siadzie skrzyżnym, obserwując ciemne chmury nad Londynem. Dosięgły mnie i kropelki deszczu zaczęły mnie moczyć. Uwielbiałam moknąć w Londynie, wtedy czułam naprawdę, gdzie jestem. Brakowało mi tylko jednej osoby.
- Witaj Heather! – Odwróciłam głowę i ujrzałam smukłą postać w ciemnych spodniach od garnituru i krótką koszulę w kratę.
- Hej, Mark. – Uśmiechnęłam się niechętnie. Stał kilka metrów ode mnie z dziwnym przyrządem i teleskopem obok. – Co robisz?
     Mark przysiadł się do mnie, ale było mu okropnie niewygodnie ze względu na ciasne spodnie od garnituru.
- To moja prywatna stacja pogodowa. – Wyjaśnił z zapałem. – To dość wysoki blok, więc tu wszystko działa.  Widzisz te kabelki? Prowadzą do tego urządzenia, ono rozprowadza dane, a potem pobiera fale z otoczenia i…
Ziewnęłam.
- A to obok to teleskop! – Oświadczył dumnie a ja poczułam, że chcę go zepchnąć z dachu. Jeśli miał mnie za ułoma, to już mógł szykować się do samobójczego skoku.
     Deszcz przerodził się w prawdziwą ulewę, więc musiałam schować się do środka. Mark musiał zostać, uprzedzając mnie, że dla nauki trzeba się poświęcać. Wariat.
Schowałam się do mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi, oby Mark nie poszedł za mną.
     Przebrałam się i usiadłam do stolika w kuchni. Nie było na nim miejsca na jedzenie, wszędzie leżały dokumenty. Miałam kilka spraw do załatwienia.
- Będą wkrótce w Budapeszcie. Jeśli pani chcę, mogę tam umówić ich na wywiad. – Zaczęło się. Telefony, mejle, regularne odwiedzanie Twittera i stron takich jak Sugarscape.  Wciąż jednak podawali te same, błędne informacje, więc nie miałam nic do czytania.
„Drogie 1D,
Mam na imię Helen, mam 12 lat. Najbardziej lubię Nialla i poprosiłabym o jego autograf!” Dostałam wiadomość na Twitterze. Wpadłam na pewien pomysł.
     Podeszłam do parapetu i wyjrzałam przez okno. Ulice były puste, zalane jedynie angielskim deszczem. Gdzieś przemknęła czarna taksówka.
A ja wyjęłam z torebki leżącej na parapecie mój notes.
Była tam rzecz, którą bardzo ceniłam, chociaż była ona banalna i mogłam mieć ich miliony. Był to autograf Nialla, który dostałam kiedyś na podpisywaniu płyt.  Z lekkim podenerwowaniem wyrwałam kartkę i zapakowałam w kopertę. Napisałam prywatnie do Helen, pytając o adres. Napisałam go na kopercie i zaniosłam na pocztę. Po raz pierwszy pomogłam jakiejś fance i byłam z tego bardzo dumna!
     Wieczorem odezwałam się do Josh’ a.  Był jeszcze z Giną, więc wpadłam na pomysł, żeby do mnie wpadli. Miałam w zanadrzu kilka filmów , więc chciałam je obejrzeć.
Kilka minut po 21. Zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi, a do mikrofalówki wrzuciłam kilka garści popcornu.  Rozsiedliśmy się na kanapie i włączyliśmy film. Przed samym filmem na ekranie pojawili się sponsorzy filmu, pojawiła się też wytwórnia płyt , która wypromowała One Direction.
- Jak ja ich nie lubię! – Ziewnęła.- Są okropni! Nie umieją śpiewać, gwiazdeczki! -  Josh jej przytaknął, czym nieco zepsuli mi nastrój na oglądanie filmu.
Tuż po projekcji podziękowałam im grzecznie i pożegnałam.
     Nie miałam zamiaru dłużej utrzymywać z nimi kontaktu, więc teoretycznie zostałam w Londynie sama. No może z jednym wyjątkiem.
- Heather! – Byłam właśnie w sklepie, gdy ktoś głośno wykrzyknął moje imię. Ujrzałam te same spodnie od garnituru. Wesoły Mark kroczył równie wesoło przez sklep z koszykiem pełnym wafli ryżowych.
- Hej, Mark! – Powiedziałam, wybierając makaron. Mark dołączył.
- Jak myślisz.. – zwrócił się do mnie, przebierając w koszyku. – Lepsze będą solone czy zwykłe? Wziąłbym ze słonecznikiem, ale nie ma..
     Rozejrzałam się dookoła, na szczęście nie było nikogo dookoła. Przeniosłam wzrok na Marka.
- Po co ci te wafle? – Spytałam wprost, biorąc paczkę makaronu do spaghetti.  Nie miałam ochoty przebywać z Markiem, niezmiernie mnie nudził.
- Przeczytałem w Vogue’ u – palnął, a ja ledwo powstrzymałam śmiech. – Paczka dziennie no i trochę warzyw, a wiesz…
Ziewnęłam.
Zniknęłam mu z tropu, stając w kolejce do kasy. Wtopiłam się w tłum i obserwowałam, jak szuka mnie wzrokiem.


77 bombay street - i love lady gaga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz